wtorek, 18 grudnia 2012

Glossybox: GOLDEN BOX na Święta. Otwieram specjalne pudełeczko..

Chociaż nie subskrybuję już różowych pudelek Glossybox, to uległam pokusie i zamówiłam sobie GOLDEN BOX na Święta. To miał być prezent dla siebie samej. 
Zespół Glossyboxa obiecywał 5 pełowymiarowych produktów. Cena pudełka: 99 zł.  

Pudełko przyszło dzisiaj- 18 grudnia, czyli zgodnie z obietnicą zdążyło przed Świętami. 


Po otwarciu wita nas wachlarz rzęs i piękna brokatowa wstążka. Nadzieje rosną...


Rzęsy to prezent od Glossybox. Oprócz nich, w pudełku znalazło się jeszcze 5 pełnowymiarowych produktów... 


...niestety wszystkie to kolorówka :(


 Mamy oto paletę cieni i szminek NYX- o ile mnie pamięć nie myli, to jest to bardzo tania i popularna marka kosmetyków. Paletka jest z badziewnego plastiku, który skrzypi przy otwieraniu..


Do tego mamy (idąc od lewej) różowiutkie mazidło do policzków, trupiolawendowy lakier do paznokci  nails inc (heloł, halloween już minął), tusz do rzęs BMBeauty i krwistoczerwony blyszczyk z Kryolan (uwaga o halloween- jak wyżej).


Ostatni prezent to kosmetyczka w kolorze złotym. Z mojej na szwie wystaje jakiś kawałek plastiku. Jest bardzo delikatna i nie daję jej dlugiego żywota.


Jak można wywnioskować z moich powyższych komentarzy- jestem ogromnie zawiedziona. Kolorówka? Liczyłam na zupełnie inną zawartość pudełka. Kolory zupełnie niezgodne z wypełnionym przeze mnie profilem (zaznaczyłam,  że maluję się neutralnie). Szkoda gadać. Stówa wyrzucona w błoto :(

niedziela, 16 grudnia 2012

BALNEOKOSMETYKI Malinowy Zdrój. Cuda, i to z Polski!

W ostatnich dniach moja "toaletka" wzbogaciła się o kilka produktów firmy BALNEOKOSMETYKI Malinowy Zdrój. Powstały one z inicjatywy twórców hoteli typu Medical SPA "Malinowy Zdrój" w Solcu-Zdroju i "Malinowy Dwór" w Świeradowie-Zdroju. Jak twierdzi producent, kosmetyki są wykonane na bazie najsilniejszej na świecie leczniczej wody siarkowej ze źródła Malina. Warto zapamiętać to logo: 




Moja przygoda z tymi kosmetykami zaczęła się skromnie. Teściowie wracając z pobytu w SPA w Solcu-Zdroju przywieźli mi w prezencie żel pod prysznic. Spodobał mi się jego grejpfrutowy zapach, ale poza tym żel to żel- nie wzbudził mojego większego zachwytu.

Potem, z październikowym Glossybox'em, otrzymałam Biosiarczkowy żel do mycia twarzy. Żel był przeznaczony do cery mieszanej i tłustej. Pachniał grejpfrutem, miał przyjemne miękkie drobinki masujące skórę podczas mycia, nie wysuszał i nie ściągał skóry twarzy, a wręcz ją koił i uspokajał. Okazał się strzałem w dziesiątkę. 

Szybko zainteresowałam się komplementarnymi produktami do cery mieszanej i tłustej. Postanowiłam kupić cały zestaw produktów "3 kroki do doskonałej skóry", który kosztuje 96 zł, a w mojej łazience prezentuje się tak:


Nieoczekiwanie, w nieco przyspieszonym prezencie choinkowym, dostałam żel pod prysznic oraz produkt, z którym nie miałam jeszcze do czynienia: Biosiarczkowy balsam nawilżająco-odżywczy do ciała (do skóry suchej z nadmiarem tkanki tłuszczowej- nie ma to jak prezent od teściowej z małym podtekstem :D ).


Balsam jest bardzo przyjemny, oczywiście również pachnący grejpfrutami. Oto co pisze o nim producent:
Preparaty przeznaczone do pielęgnacji suchej i szorstkiej skóry z nadmiarem tkanki tłuszczowej i oznakami cellulitu. Wygładzają, nawilżają skórę zmniejszając rozstępy i cellulit. Poprawiają jędrność skóry, wspomagają kurację odchudzające.
Keratolityczne działanie (złuszczanie naskórka) wysokozmineralizowanej wody siarczkowej, która działa jak naturalny peeling powoduje odnowę tkanki skórnej oraz zmiękcza naskórek. Prowadzi tym samym do zwiększenia sprężystości i rewitalizacji skóry.


(swoją drogą musiałam poprawić 3 błędy- literówki w powyższym tekście) ;)


Cały czas poznaję te kosmetyki, ale moje wrażenia są bardzo pozytywne. Szczególnie polecam je wielbicielkom polskich kosmetyków SPA, maniaczkom cytrusowych olejków eterycznych :)
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to z pewnością tylko do opakowań. Żel do twarzy powinien mieć pompkę. Krem do twarzy w słoiczku wygląda bardzo elegancko, ale jego aplikacja ze słoika jest niehigieniczna. 

Kosmetyki można kupić w sklepie internetowym balneokosmetyki.pl

niedziela, 4 listopada 2012

DOBRA KASZA NASZA. Zakopane, Krupówki 48

Jeśli wybierasz się do Zakopanego, to koniecznie zapamiętaj ten adres. Albo nie musisz pamiętać. Wystarczy, że powędrujesz w górę Krupówek, by na samym końcu "komercyjnej" części tej ulicy odnaleźć lokal "Dobra kasza nasza". To prawdziwa oaza spokoju na Krupówkach. Można tu usiąść w miękkim fotelu, popatrzeć komuś w oczy przy nastrojowym oświetleniu, posłuchać Nory Jones i po prostu odpocząć.







Lokal, jak sama nazwa wskazuje, specjalizuje się w kaszy. Nadal niedocenianej, traktowanej w Polsce "per noga", a przecież tak zdrowej i pysznej. W Karcie dań znajdziemy kilkanaście konfiguracji zapiekanek z kaszy w cenach 14.90 zł - 18.90 zł. Jak pisze Kasza:
Nasze kasze mieszamy z odpowiednio dobranymi składnikami a następnie zapiekamy w piecu w specjalnych kokilkach i podajemy na drewnianych deskach z dowolną surówką i sugerowanym sosem.

Na życzenie można zmienić kaszę i sos, można też dobrać sobie ulubioną surówkę. Wszystko wygląda pięknie, na przykład tak (Kasza perłowa z marynowaną piersią z kurczaka, cebulką i ziołami. Sos czosnkowy):



Podczas dwóch wizyt w lokalu (w odstępach kilku miesięcy) zastaliśmy promocję "Do każdej kaszy duże piwo za 2.50 zł". Czego chcieć więcej. Pełowartościowe danie i zimne piwko za kwotę około 20 złotych :)

Serdecznie polecam i czekam na filię "Dobrej kaszy" w Krakowie!

Zupa Krem paprykowo-marchewkowy

Zupa mojego przepisu :) W zamyśle miała być pomidorowo-paprykowa, ale zrezygnowałam z pomidorów, bo bałam się zbyt kwaśnego smaku. Zamiast nich postawiłam na marchewki. Ma przepiękny, optymistyczny pomarańczowy kolor. Bardzo przypadła do gustu mnie i mojemu Mężowi, który generalnie nie przepada za zupami. Świetnie nada się dla dzieci, bo jest lekko słodka w smaku.

Składniki na 6-8 porcji:

  • 4 czerwone papryki
  • 5 sporych marchewek
  • 2 średniej wielkości cebule
  • 2 szklanki bulionu (ja użyłam bezglutenowego bulionu warzywnego w kostce)
  • 100 ml śmietany 18%
  • gałązka świeżego rozmarynu
  • pieprz, sól, papryka w proszku słodka lub ostra.
  • opcjonalnie: oliwa z oliwek extra vergine, prażone pestki dyni, ser feta.
Wykonanie:
  1. Marchewki obrać ze skórki, papryki przeciąć na pół, usunąć gniazda nasienne. Marchewki i paprykę (skórką do góry) ułożyć na blasze wyłożonej papierem lub folią aluminiową i piec w piekarniku przez 40 minut w temperaturze 200 stopni. Wystudzić.
  2. Podczas gdy warzywa się pieką, zagotować w bulionie 2 cebule.
  3. Z upieczonych papryk usunąć skórę (po upieczeniu powinna sama odchodzić). Papryki i marchewki wrzucić do bulionu.
  4. Blenderem zmiksować bulion z warzywami na krem, dodać śmietanę i posiekane świeże igiełki rozmarynu. Doprawić do smaku pieprzem, solą, papryką w proszku.
  5. Podawać skropiony oliwą, z fetą pokrojoną w kostkę. Można posypać pestkami dyni uprażonymi na suchej patelni.
Tip: Dla większej kremowości zupy można wraz z cebulą ugotować w bulionie 2 ziemniaki.

sobota, 3 listopada 2012

Ciasto na domową pizzę- sprężyste i chrupiące


Piekłam już różne domowe pizze. Grubą bułę drożdżową, pizzę z dodatkiem ziemniaków, razową, półrazową, i tak dalej. Ostatnią naszą miłością jest pizza z.... kaszą manną, czyli grysikiem :) Można oczywiście nie bawić się w kaszę mannę, tylko dodać mąki z semoliny, którą da się kupić w internecie, np. w sklepie Bogutyn Młyn (na marginesie: sklep jest świetny, bardzo polecam). Mnie jednak na razie zdecydowanie bliżej do spożywczaka, w którym Kasza Manna jest zawsze dostępna. Oryginalny przepis zaczerpnęłam z bloga Kraina Szczęśliwości, poniżej moja wariacja, która sprawdziła się znakomicie. Brzegi pizzy wychodzą tak wspaniale chrupiące, że następnym razem dam mniej nadzienia ;)

Składniki wystarczają na przygotowanie 2 sporych placków (na obiad dla 4 osób).

300 g mąki pszennej (ja używam Lubelli puszystej poznańskiej (pierogowej))
200 g kaszy manny (normalnej, nie błyskawicznej)
1 szklanka letniej wody
1 naprawdę czubata i hojna łyżeczka soli
2 łyżki oliwy z oliwek Extra vergine
4 g suszonych drożdży
opcjonalnie: świeżo starta gałka muszkatołowa

Wszystkie składniki wrzucam do maszyny (wypiekacza do chleba) na program wyrabiania ciasta, który trwa półtorej godziny. Pizza jest wyrabiana oraz odpoczywa i wyrasta w cieple.
Piekę w 300 stopniach przez 12 minut.

PS. Z uwagi na drożdże próbowaliśmy powyższego przepisu z mlekiem zamiast wody. Z wodą pizza jest lepsza :)

czwartek, 13 września 2012

KOGEL MOGEL. Kraków, Sienna 12

Niedawno doszły nas słuchy o nowej restauracji sieci Gourmet. Należą do niej takie lokale jak Mamma Mia, Wesele, Miód Malina- popularne i świetnie oceniane przez krakowian. Nowe dziecko nazywa się Kogel Mogel, serwuje tradycyjną kuchnię polską i znajduje się na Siennej, nieco poniżej restauracji Aperitif.
W Koglu powitał nas niezwykle miły, przystojny, szarmancki kelner. Wręczył nam menu w formie gazety (można je przestudiować na stronie internetowej Kogla Mogla). 

Charakterystyczny element wszystkich restauracji z sieci Gourmet Restaurants to przepiękne wieńce wiszące pod sufitem (podoba mi się zwłaszcza ten w Marmoladzie).


Sala w której siedzieliśmy była bardzo klimatycznie urządzona:


W porcelanowych wazonikach gipsówka i- jakże by inaczej- czerwony goździk :)


Dokonaliśmy swoich wyborów i rozsiedliśmy się wygodnie. Ze stolika przy oknie można podziwiać widok na Sienną, jednocześnie będąc ukrytym za firanką "zazdrostką".

Czas oczekiwania nie był długi. Kelner podał nam wodę a następnie- niespodzianka! Dostaliśmy koszyk pieczywa i sos tatarski (ja myślałam, że to pasta rybna). Cokolwiek to było- było pyszne (zdjęć brak, bo rzuciliśmy się wygłodniali..). Podsłuchałam, że czasem bywa też chleb ze smalcem. Bardzo lubię, gdy restauracja częstuje gości małą przekąską. Moja rodzina mówi na to "czekanko"- czyli coś, co się je czekając na danie właściwe ;)

Chwilę później na stół trafiły przystawki. Cóż, czasem każdy obywatel, czy Mąż czy Kawaler, ma po prostu ochotę na śledzika. Okazał się wyborny i skłonił do wspomnień z dzieciństwa.


Nigdy nie jadłam żurku w chlebie! Pomyślałam więc- czemu nie :) Chlebek (graham) był bardzo chrupiący i smaczny (podgryzłam go, a co!), żurek pyszny i pełen dobrych dodatków, ale było go bardzo mało. Część zupy wsiąkła w chleb, przez co miałam jej jeszcze mniej :(


Na drugie zamówiliśmy schabowego :) Był smaczny, chrupki, i co rzadkie- z kością. Tak dawniej serwowało się w domu.


Dodatki do dania. Tu ciekawostka- widoczna na zdjęciu porcja ziemniaków (niecałe 3 sztuki) kosztowała.. 6 zł. Drogi Kolu Moglu.. takie detale potrafią popsuć ogólne wrażenie.. po co takie centusiowanie na ziemniakach, które kosztują złotówkę za kilogram? Kapusta zasmażana- absolutna klasyka do schabowego, na upalny dzień okazała się jednak za ciężka. Mizera smaczna, orzeźwiająca, z nutą słodką. Z pewnością posłodzono śmietanę. Roszponka do mizerii nie pasuje, walor dekoracyjny też nijaki. Ponownie- szkoda, że taka mała porcja.


Wyszliśmy najedzeni, bardzo zadowoleni i lżejsi o 100 zł. Ponadto miło spędziliśmy czas. Nasz kelner był fantastyczny. Na pewno wrócimy, by sprawdzić barszczyk i pierogi!

Czego nie ma na zdjęciach?

Restauracja ma bardzo ciekawy bar- polecam sprawdzić galerię na stronie restauracji :)
W podwórku zlokalizowany jest uroczy ogródek.
W niektore dni odbywają się koncerty- szczegóły na facebooku.

Kogel Mogel.
Kraków, Sienna 12.

Inne recenzje: Blog 365 knajp

czwartek, 6 września 2012

Akcja PAESE: Kosmetyki za darmo! Pokazuję co dostałam :)

Czas opisać moje wrażenia z udziału w akcji Kosmetyki za darmo, którą polecałam Wam w poprzednim poście :)
Po kilku dniach od wpłaty 22 zł na konto podane na stronie PAESE, pojawił się u mnie kurier DPD. Po rozpakowaniu kartonu ujrzałam taką paczuszkę:


W mojej paczce znalazły się: pękający lakier do paznokci, tusz do rzęs, konturówka, błyszczyk, cień i puder brązujący. Są to pełnowymiarowe i pełnowartościowe produkty.


Coś, czego nigdy nie używałam, to pękający lakier, przez blogerki pieszczotliwie zwany pękaczem :)
Efekt pojawia się w ciągu kilkunastu sekund od pomalowania. Niestety to trend z ubiegłego sezonu, poza tym nie jest to elegancki manicure do pracy. Może go komuś oddam.


Dostałam też cień "Ekspedientka sklepu Społem", pardon, "Światło Toskanii" ;)
Jest bardzo ciekawy i żałuję, że wakacje już się skończyły, bo nie mam okazji go wypróbować. Może w weekend. Do pracy- nie ma mowy :)


Oto puder brązujący. Na pewno wykorzystam go do "opalania" dekoltu i ramion :)


Błyszczyk ma półtransparentny kolor i wspaniały, karmelowy smak. Super!


Firmie PAESE serdecznie dziękuję za przesyłkę i fajną zabawę, wkrótce wrócę po więcej ;)

wtorek, 21 sierpnia 2012

Kosmetyki PAESE za darmo! (no, za 22 zł) :)

Fantastyczna polska firma PAESE robi akcję dla każdej z nas- testowanie kosmetyków!

Dziś rano, gdy weszłam na stronę sklepu internetowego PAESE, w oczy rzucił mi się kolorowy banner, mówiący do mnie: Przetestuj kosmetyki PAESE za darmo... same zobaczcie :)


Ze swojej strony polecam kosmetyki PAESE wszystkim, które ich jeszcze nie znają.

Ja jestem w trakcie zaznajamiania się z tymi produktami, bo niedawno odkryłam stoisko PAESE w Galerii Krakowskiej i dokonałam zakupu cieni, lakierów, podkładu, pudru mineralnego....

Moje wrażenia są bardzo pozytywne, ale opiszę to szczegółowo w osobnej notce. :)

W skrócie powiem tylko, że kosmetyki mają świetną relację ceny do jakości.

sobota, 11 sierpnia 2012

KREM BB PAT & RUB: Opis i moja recenzja


O nowości od PAT&RUB sporo się mówiło w blogosferze już kwietniu i maju tego roku. Kinga Rusin obiecywała wprowadzenie swojego kremu BB w czerwcu, ale się nie pojawił. Potem data premiery nie była znana, ostatecznie krem pojawił się w sklepach kilka dni temu. Zupełnie przypadkiem znalazłam go w Sephorze i poprosiłam o przygotowanie próbki.

Produkt nazywa się BBB PAT&RUB Pielęgnacyjny Koloryzujący Balsam do twarzy SPF 30 i wygląda tak:


W salonach SEPHORA kosztuje169 zł. Moim zdaniem to bardzo dużo, spodziewałam się ceny na poziomie 129 zł. Na stronie Pat&Rub jest w cenie 165 zł, aktualnie w promocji- za 140,25 zł.

Krem BB firmy Pat&Rub dostępny jest w 2 odcieniach, nazwanych po prostu: Jaśniejszy i Ciemniejszy.

Kinga Rusin obiecywała produkt z SPF 50, jednak jest tylko SPF 30.
Krem ma niejednolitą konsystencję i rozwarstwia się (patrz foto poniżej), co jest typowe dla kosmetyków naturalnych. Trzeba go więc mocno wstrząsnąć przed użyciem. Zapach jest "apteczny", podobny do podkładów Clinique.



Do testów użyłam koloru jaśniejszego. Po aplikacji twarz się świeci. Krem daje krycie lekkie w kierunku średniego, na niektóre partie twarzy musiałam go aplikować trzykrotnie. Tuż po aplikacji czułam lekkie szczypanie w okolicy ust i na linii szczęki, które szybko ustąpiło. Krem nie poradził sobie z maskowaniem zaczerwienień, blizn. Na mojej twarzy uzyskałam dobry efekt dopiero po zafiksowaniu sypkim pudrem mineralnym. Trzeba przyznać, że efekt jest bardzo przyjemny i naturalny, kremu nie czuje się na twarzy, tak jak niektórych podkładów.
Krem Jaśniejszy jest dla mnie trochę za ciemny, mimo, że jest lato i jestem trochę opalona. Musiałam ciemniejszym pudrem wyrównać kolor szyi, by twarz nie wydawała się za ciemna.

Zdecydowanym plusem kremu jest jego pojemność: 50 ml. Wystarczy na dłużej niż inne podkłady, które mają zazwyczaj 30 ml. W dodatku krem jest dość wydajny. Użyłam go dość mało, mimo aplikacji gąbką Beauty Blender, która "zjada" trochę każdego podkładu.

Reasumując, zakup polecam osobom, które nie mają znacznych zaczerwienień na twarzy, problemów z trądzikiem i bliznami po nim, a ponadto mają zasobny portfel...

Producent o kremie: blog.patandrub.pl

Recencje internautek: zielony-koszyczek.blogspot.com

niedziela, 15 lipca 2012

CHINA CITY. Kraków, Brzozowa 18

Dziś rano pijąc poranną kawę zaglądnęłam na gazetę.pl. Moją uwagę zwróciła nowa recenzja Pana Wojtka Nowickiego. W superlatywach opisywał chińską knajpkę "China City" na Kazimierzu. Rzadko się zdarza, by nasz recenzent tak dobrze wypowiadał się o jakimś lokalu. Rozmarzyłam się na samo wspomnienie autentycznej chińskiej kuchni, którą jedliśmy nieraz w Wiedniu.. Kilka godzin później stawiliśmy się na Kazimierzu. :) Lokal był w 3/4 wypełniony ludźmi, a pośród nich z obłędem w oczach biegała jedna, jedyna kelnerka. Usiedliśmy w ogródku, zdobyliśmy menu i wybraliśmy sobie po zestawie lunchowym. Długo czekaliśmy na kelnerkę, ale po złożeniu zamówienia poszło już całkiem sprawnie. Zupa dotarła do nas po 10 minutach, drugie dania 20 minut po zupie. Byłam pod dużym wrażeniem kelnerki, która ogarniała ten ogromny zlot czytelników Gazety Wyborczej ;)

Oto jak wygląda zestaw lunchowy (19,50 - 28 zł, zależnie od wybranego mięsa). Na początek zupa ostro-kwaśna. W zestawie dostajemy małą miseczkę pysznej zupy, z kilkoma kawałkami kurczaka i drobniutko posiekanymi warzywami. 


Na drugie wybraliśmy: wołowinę duszoną z ziemniakami w ciemnym sosie sojowym (z lewej) i wieprzowinę Yushiang, z papryką i dużą ilością chrupiących grzybów mun (z prawej):


Zbliżenie na moją pyszną, chrupiącą wieprzowinkę ;)


Jedzenie, krótko mówiąc- fantastyczne. Smaczne, świeże, chrupiące. W lokalu i w samych potrawach nie czuć smażeniny, smrodu starych tłuszczy, jak u tanich "chińczyków". Pachnie dobrą kuchnią. Oby tak dalej!


CHINA CITY Restaurant.
Kraków, Brzozowa 18 (praktycznie zaraz po skręcie z Miodowej)



UPDATE z drugiej wizyty (26.07.12) :) 
Niestety odnotowany minus- podano nam wodę mineralną w małych buteleczkach szklanych, które były OTWARTE... czyli woda jest ewidentnie rozlewana z większych butelek do małych i tak podawana klientom. Po co takie oszukiwanie klienta? Nie można po prostu podać szklanki wody? Wzbudziło to mój niesmak.. nie wierzę, żeby ktoś te buteleczki mył.

Ale wróćmy do jedzenia.. oto Chińskie krokiety z warzywami i wieprzowiną CHUNJUAN (4 szt = 12 zł, "super sos chiński gratis"- to cytat z menu) ;)


Krokiety- ni to sajgonki, ni to naleśniczki- są bardzo smaczne, chrupiące, ale malutkie- to tylko zakąska. Sami musicie ocenić, czy warta wydania 12 zł.


Tak to wygląda w środku :) Sporo chrupkiego ciasta, niewiele farszu.


Kurczak smażony z sezamem (porcja w zestawie lunchowym z zupą = 19,50 zł):


Poziom kuchni tak samo wysoki- na szczęście :) Myślę, że wrócimy po więcej :)
Szkoda, że lokal w środku jest arcybrzydki. No, ale nie można mieć wszystkiego!

sobota, 30 czerwca 2012

CHARLOTTE. Kraków, Plac Szczepański 2

Po raz pierwszy przeczytałam o Charlotte u Styledigger. Pomyślałam wtedy: Boże, jakie to pretensjonalne! Jakie to niezdrowe! Zażerać chleb z dżemem i czekoladą w ilościach hurtowych, zagryzać croissantem.. i dziś sama JA siedziałam w Charlotte i jadłam chleb z dżemem... i byłam bardzo, bardzo szczęśliwa...





Moim zdaniem najpyszniejsza jest konfitura z truskawek z wyczuwalną nutką cynamonu.


W Charlotte można zjeść nie tylko na słodko :) Poniżej Croque-Madame (16 zł)



W krakowskiej Charlotte (nie wiem, jak jest w Stolicy) można usiąść w sali na dole i obserwować pracę Pana Piekarza. 




Na dużego plusa zasługuje obsługa, która jest bardzo, bardzo miła i uśmiechnięta. :)


Warto się wybrać chociaż raz, by wyrobić sobie własną opinię o tym miejscu. Ja polecam, ale nie za często, bo można się utuczyć :))


czwartek, 14 czerwca 2012

BIALETTI Cuor di Moka- kafetierka / mokatierka / kawiarka i słowo o kawie ILLY

Podczas moich tegorocznych wakacji we Włoszech nie mogłam się obyć bez mojej ukochanej kawy- illy. Jeśli jeszcze jej nie znacie, to zapamiętajcie to logo i charakterystyczne filiżanki z okrągłym uszkiem:




W poszukiwaniu lokalu serwującego tę kawę (a w dobie włoskiego kryzysu okazało się to prawdziwym wyzwaniem..) trafiłam przypadkiem do illy Store przy Corso Vittorio Emanuele w Mediolanie. W sklepie tym można było kupić oczywiście puszki kawy, ekspresy na kapsułki (nieużyteczne w Polsce, bo kapsułek raczej się u nas nie da kupić), filiżanki z kolekcji specjalnych... w kącie natomiast stało małe cudeńko, na widok którego wydałam z siebie okrzyk zachwytu:

To Bialetti Cuor di Moka, kafetierka stworzona przez słynną firmę Bialetti we współpracy z illy. Dostępna jest w dwóch wielkościach: na jedną i na trzy filiżanki kawy.

Mąż próbował mnie sprowadzić na ziemię ("Po co ci to, w domu mamy ekspres ciśnieniowy"), ale dzień później, gdy przespałam się z tematem, oznajmiłam mu: kupujemy!

Moją Cuor di Moka kupiłam w znanym każdemu turyście mediolańskim domu handlowym La Rinascente. Na poziomie -1 mieści się tam sklep z designerskimi przedmiotami do domu. Kosztowała 39.99 euro. Małe kafetierki firm Bialetti można kupić już za kilkanaście euro. Ta jest droższa, bo  płaci się za design i tzw. bajer. ;) Dodatkowym gadżetem jest znajdujący się pod pokrywką zaworek ozdobiony czerwonym sercem:



Być może w jakimś innym sklepie była by trochę tańsza, ale nie miałam już niestety czasu na szukanie.
Kafetierka została już oczywiście przetestowana. Kawa wychodzi pyszna. Polecam! :)